Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

15 - 24/06/2018

Needcompany „Woja i terpentyna” / fot. Maarten Vanden Abeele
GaleriaNeedcompany „Woja i terpentyna” / fot. Maarten Vanden Abeele

WYNALEŹĆ PRAWDĘ

Grace Ellen Barkey i Jan Lauwers w rozmowie z Dorotą Semenowicz i Kasią Tórz

Nigdy wcześniej nie dokonaliście scenicznej adaptacji powieści. Dlaczego zdecydowaliście się na realizację Wojny i terpentyny Stefana Hertmansa?

Jan Lauwers: Stefan Hertmans jest przede wszystkim wielkim poetą i eseistą oraz filozofem – jego komentarze polityczne mają zawsze solidne podstawy – a w dodatku to doskonały powieściopisarz. Wojna i terpentyna, która opowiada historię jego dziadka, przypomniała mi o moim własnym dziadku i wuju. Oni również byli malarzami amatorami, którzy doznali traumatycznych przeżyć w czasie I wojny światowej. Mój dziadek potrafił wiernie kopiować tak jak bohater książki. Przeżył wojnę, po czym ślad po nim zaginął. Nikt w mojej rodzinie nie wie, jak zginął. Czułem potrzebę dotarcia do tych wydarzeń. Potem przeczytałem powieść Hertmansa i okazało się, że ta historia została już napisana. Zafascynowałem się nią, bo ta opowieść jest bardzo bliska mojej rodzinie. Nawiązuje też do naszych poprzednich produkcji: Isabella's Room i The Blind Poet.

Gdy powiedziałem Stefanowi Hertmansowi o tym, że chciałbym wystawić jego powieść, zgodził się od razu, mimo że na horyzoncie byli inni konkurenci. Uprzedziłem go, że moja adaptacja może ukazać jego historię z innego punktu widzenia. Mimo to dał mi wolną rękę. Z jednej strony czułem się wolny, z drugiej – napotkałem trudności. Inscenizacja książki to nie do końca moja specjalność. Miałem przed oczami Viviane De Muynck, która ma teraz około 70 lat. Doświadczenie dobrych aktorów powoduje, że z wiekiem są jeszcze lepsi. Stają się w pewien sposób bardziej wolni.

W swojej adaptacji przyjąłem kobiecy punkt widzenia na książkę napisaną o mężczyznach. Poza tym adaptacja prawie 400-stronicowej powieści do 40 stron oznacza eliminację 9 z 10 stron. W dodatku dodałem od siebie jedną postać – Anioła Historii, którego gra Grace. Nie pojawia się ona w książce, ale jest nią inspirowana. Poczułem potrzebę wprowadzenia na scenę takiego wolnego ducha, umożliwiającego stworzenie dodatkowej warstwy. Pracujemy razem od ponad 30 lat, ale nigdy nią nie kierowałem. To zarówno fizycznie, jak i psychicznie niemożliwe i to właśnie mnie inspiruje.

Czy również od początku wiedziałeś, że na scenie pojawią się muzycy?

J.L.: Wojna i terpentyna to znana książka, która dociera do szerokiej publiczności. Stefan Hertmans ma w swoim dorobku bardzo nieciągłe powieści, jednak w tym przypadku narracja jest wyjątkowo linearna i dzięki temu liczba czytelników Hertmansa wzrosła z tysiąca do stu tysięcy. Mój spektakl to swego rodzaju hołd złożony Stefanowi i tej książce, który może jeszcze powiększyć krąg odbiorców. Także Isabella's Room przyciągnął do nas nowych widzów częściowo dzięki muzyce. Wojna i terpentyna opowiada o mężczyźnie, który myśli, że XX wiek to pomyłka, że dobra sztuka została już stworzona wcześniej. Muzyka i odniesienia do niej zajmują w książce istotne miejsce. Poprosiłem współczesnego kompozytora, Rombouta Willemsa, o skomponowanie muzyki dla klasycznego trio, żeby przeniósł się do XIX wieku. To go zaintrygowało.

Podczas prezentacji w Toneelhuis w Antwerpii reakcja publiczności była bardzo emocjonalna.

J.L.: Rzeczywiście. Nie wiedziałem, że emocje związane z tą książką są tak silne. Hertmans dotknął czegoś istotnego.

Grace Ellen Barkey: To opowieść o bohaterze. Jan zmienił punkt widzenia, ale nadal jest to prawdziwa opowieść o bohaterstwie.

Mówiłeś, że ta historia ma związek z losami Twojego dziadka. Isabella's Room opowiadała o Twoim ojcu, The Blind Poet o życiu Grace. Czy ten osobisty wymiar był obecny również w Twoich wcześniejszych pracach?

J.L.: Ten związek zawsze istniał, ale nie był obecny tak wyraźnie. Tak naprawdę to zupełnie bez znaczenia, że Isabella's Room jest oparta na historii mojej rodziny, podobnie jak bez znaczenia jest fakt, że książka Wojna i terpentyna opowiada o prawdziwym dziadku. Po publikacji książki niektórzy krytycy wątpili, że bohater i jego historia są prawdziwe. Ja uważam, że byłaby ona jeszcze ciekawsza, jeśli okazałaby się fikcją.

Doświadczyliśmy czegoś podobnego w przypadku The Blind Poet. Spektakl został dobrze odebrany, ale niektórzy komentowali: „Nie interesuje mnie życie osobiste artystów". Jeśli widzowie zastanawiają się tylko nad tym, czy historia jest prawdziwa, czy nie, to zupełnie zawiodłem jako artysta. Mam nadzieję, że dostrzegają tam coś więcej niż prywatne życie aktorów. Gdy na początku spektaklu Grace krzyczy: „Grace Ellen Barkey! Grace Ellen Barkey!", trzeba na to spojrzeć w szerszym kontekście. Nie miałoby sensu, gdyby krzyczała: „Jestem John Cassavetes, John Cassavetes". W pewnym momencie nie ma już znaczenia, że Grace to Grace Ellen Barkey. Tak samo nie ma znaczenia, że matka Benoît Goba była prostytutką. Ostatecznie chodzi o formę i treść.

Ale czy dla Ciebie osobiście te prywatne historie są motywacją przy wyborze tematu nowej produkcji?

J.L.: Ja zawsze chciałem tworzyć portrety. Moim źródłem inspiracji jest zielony portret Rafaela w Galerii Borghese w Rzymie. Patrzysz na to wspaniałe dzieło, ale nie wiesz, kim jest osoba, którą ono przedstawia. Gdy Rafael je tworzył, każdy znał tego człowieka. Dziś nie potrafimy go rozpoznać, ale to nie umniejsza jakości tego portretu. Dowodzi to, że w obrazie chodzi o obraz, o jakość formy, o równowagę między formą a treścią. 

Tworząc portret Grace lub Benoît, muszę myśleć w ten sposób. Przygotowując The Blind Poet, rozmawiałem z artystami i pytałem, czy przeszkadzałoby im, gdybyśmy opowiedzieli ich prywatne historie na scenie. Benoît powiedział: „Żaden problem, jestem aktorem, zagram Benoîta". Ma do tego dystans. Dla Grace w pewnym momencie przestało być istotne, czy jest Grace Ellen Barkey, czy ją odgrywa.

G.E.B.: Myślę, że to ma znaczenie. To istotne, czy znasz ludzi z imienia. „Jesteś Abdullah". Tak cię nazwano. Gdy powtarzam swoje imię na scenie tyle razy, zawsze myślę o tym, jak ważne jest podanie swojej tożsamości.

J.L.: Dla mnie czas The Blind Poet był okresem pełnym emocji, ponieważ krótko przed rozpoczęciem prób Grace prawie umarła. Ale dla widzów to nie powinno być istotne. Publiczność nie musi znać mojego stanu emocjonalnego. Widzowie mogą z tego powodu poczuć coś głębszego, ale nie muszą, to kwestia otwarta. Wracając do Wojny i terpentyny, tam jest podobnie – najistotniejsze nie jest to, czy bohater istniał, czy nie.

Może nie jest to najważniejsze, ale ma jednak wpływ na odbiór. Wspomniałeś o Galerii Borghese. Obok mnie przewodnik oprowadzał tam zwiedzających. Ludzie byli zupełnie znudzeni tym, co mówił, do momentu, aż doszliśmy do La Fornariny. Przewodnik zaczął opowiadać o kochance Rafaela i uwaga grupy zupełnie się zmieniła. Ludzie słuchali z ciekawością. Nawet mała sugestia, że historia może być prawdziwa, zmienia jej odbiór, powoduje, że ludzie oglądają, czytają i słuchają w inny sposób. Dlatego emocjonalne reakcje na Wojnę i terpentynę wydają się według mnie związane z narracją pierwszoosobową i faktem, że historia jest prawdziwa.

J.L.: Masz zupełną rację, ale nie może to być twoim celem jako artysty.

G.E.B.: Nie wystarcza, jeśli pozostaniemy tylko w ramach osobistej historii.

J.L.: Fakt, że Wojna i terpentyna porusza wielu ludzi, może być spowodowany tym, że wierzymy, że jest prawdziwa. Mam jednak nadzieję, że dzieje się tak również dlatego, że jest dobrze napisana. W gruncie rzeczy Hertmans pisze zdania, a nie historie. Tutaj tymi pięknymi zdaniami napisał historię. Równowaga w tej książce jest niesamowita.

Bruksela, 27 stycznia 2018