Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

15 - 24/06/2018

Na łamach wrześniowego wydania miesięcznika „Teatr” ukazała się recenzja Mesjaszy – tegorocznej premiery i koprodukcji Malta Festival Poznań – autrostwa Jacka Cieślaka. Zachęcamy do lektury całości artykułu TUTAJ lub w wersji drukowanej czasopisma.

Wieść o inscenizacji słynnych Mesjaszów Györgya Spiró o towiańczykach i Kole Sprawy Bożej zapowiadała frapujące widowisko, choć przedstawienie zostało jedynie zainspirowane powieścią. Spiró, znany w polskim teatrze między innymi z Szalbierza, sztuki o Wojciechu Bogusławskim – granym niegdyś przez Tadeusza Łomnickiego – a wykrojonej z powieści Iksowie, jak mało kto w Polsce potrafi opowiadać o trudnym okresie pierwszych dekad rozbiorów. I o polskich elitach, które po wybuchu nadziei w czasie wojen napoleońskich szły na zgniłe kompromisy z zaborcami.

Takie spojrzenie na naszą historię nie podobało się w czasach PRL, dlatego Węgra cenzurowano i nie wpuszczano do Warszawy. Dziś pisarstwo Spiró pozostaje w kontrze do polityki historycznej, która, przywracając dumę z zapomnianych bohaterów, tuszuje trudne i mało heroiczne wątki polskiej historii. Ale abstrahując od potyczek w tej sprawie – Spiró jest atrakcyjny dla teatru również dlatego, że tworzy żywe teatralne postaci, których dziś na polskich scenach jak na lekarstwo.

Protagoniści Mesjaszów to największe figury Wielkiej Emigracji, polska elita w Paryżu, czyli Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki, skupieni w Kole Sprawy Bożej Andrzeja Towiańskiego. Jak ważny dla Polaków jest mesjanizm, nie trzeba chyba tłumaczyć, choć narosło wokół niego sporo mitów, jak choćby ten, że twórcą idei jest w III części Dziadów (1832) Adam Mickiewicz. Tymczasem stworzył ją już w 1827 roku filozof Józef Hoene-Wroński, który Mickiewiczowi zarzucał plagiat. Sam Mickiewicz zmieniał formułę mesjanizmu, uznając na początku, że odkupicielem może być wyjątkowa jednostka (Dziady), zaś potem – zjednoczony naród (Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego, 1832). Największy rozgłos mesjanizm zyskał, gdy Adam Mickiewicz propagował go jako profesor Collège de France, poczynając od 1841 roku, w prelekcjach paryskich, po tym jak w Kole Sprawy Bożej związał się z Andrzejem Towiańskim. Rzecz skończyła się skandalem, a władze francuskie zaniepokojone propagandową działalnością towiańczyków usunęły Mickiewicza z uczelni.

Z dzisiejszej perspektywy mesjanizm, choć nie wolny od obciążeń słowianofilskich, stanowił najsilniejszy impuls do nieustępliwej walki o odzyskanie niepodległości w czasach zaborów i wojen. Do idei mesjańskiej odwoływali się nasi najwięksi przywódcy wojskowi i duchowi – Józef Piłsudski i Jan Paweł II. Ale była ona ważna także dla Lecha Wałęsy i ludzi „Solidarności”, którzy dopomogli w wyzwoleniu Europy Wschodniej z okowów Związku Radzieckiego. Co potwierdza książka Spiró, nie tylko Polaków intryguje sekta, której celem było nawrócenie Europy, w tym rosyjskiego cara – tak by na naszym kontynencie zapanował duchowy ład, a Polska zajęła godne miejsce na mapie, skąd została wymazana.

Mitotwórcze działania doprowadziły jednak do przemilczenia wielu zdarzeń z historii Koła Sprawy Bożej. Zwłaszcza tych, które były uważane za nieobyczajne przez rodziny jego członków. Władysław Mickiewicz spalił Dziennik Koła oraz inne wstydliwe zapiski, będące świadectwem ekstrawagancji ojca i towiańczyków. Chciał zatuszować m.in. ekscesy seksualne wieszcza, czyli romans z Ksawerą Deybel, tolerowany przez żonę Celinę.

Mesjaszów, koprodukcję Teatru Zagłębia i Malta Festival Poznań, można traktować jako współczesny komentarz do dziejów Koła Sprawy Bożej. Ostatecznie in extenso znalazł się w spektaklu Groszyńskiej, którego scenariusz napisali Jan Czapliński i Marcin Kącki, tylko jeden fragment. Szkoda, że książka odsłaniająca kulisy funkcjonowania sekty Towiańskiego nie została wypromowana w teatrze w całej okazałości. Jednak w zamian dostajemy inną wartość. Choć nie od razu.

Na początku oglądamy typowe postdramatyczne przedstawienie w szkolnej, mocno naiwnej formie. A może jest to tylko parodia takiego teatru? Zaś nieoczywista z początku stylizacja ma w nas wywołać zawód, któremu towarzyszy rzeczywiście krytyczne myślenie wobec banalizującego się coraz bardziej teatru krytycznego?

Ramy scenograficzne nakreślone przez Tomasza Walesiaka są następujące: na kopię ceglanego muru nasadzony jest gigantyczny ekran. Widać na nim ukośnie ułożony wielki drewniany krzyż. Nie od początku zdajemy sobie sprawę, że oglądamy obraz transmitowany przez kamerę zamontowaną wysoko ponad sceną. Za to od początku w manierze teatru postdramatycznego aktorzy polemizują z reżyserką, postaciami, jakie mają grać, wygłaszając swoje opinie. Jako pierwszy pojawia się Michał Bałaga w roli Andrzeja Towiańskiego. Kładzie się na krzyżu, a potem wstaje z niego i wychodzi z roli, zbliża się do proscenium, mówiąc, że woli rozmawiać z nami bez patosu.

Za typową manifestację lewicowego teatru widzowie muszą uznać monolog Brata Olka (Aleksander Blitek), który krzyczy, że dosyć ma kościołów i zakazów. Chce mieć prawo do aborcji i jointów. Efekt banału potężnieje i staje się nieznośny. Robi się ciekawiej, gdy Agnieszka Bieńkowska jako Ksawera mówi jedyny fragment powieści Spiró, opisujący francuską miłość Mickiewicza z kochanką, która brała w usta członek wieszcza jak komunię, czyniąc ze świętej sprawy – sprawę co najmniej podejrzaną. Potem Ksawera krzyczy, że ma prawo obciągać komu chce i nikt jej tego nie zabroni.

Można pomyśleć, że mamy do czynienia z postdramatyczną deklaracją seksualnego wyzwolenia. Można, ale warto zastanowić się nad tym, że w spektaklu pojawia się motyw, który łączy rolę Agnieszki Bieńkowskiej z Klątwą Olivera Frljicia, a kopia ceglanego muru jest wizualnym „cytatem” ściany zamykającej perspektywę sceny Teatru Powszechnego w Warszawie. W jego kontrowersyjnym przedstawieniu Julia Wyszyńska grała fellatio z pokracznie wykonaną figurą Jana Pawła II. Groszyńska mogłaby pójść śladem Frljicia i tak jak wielu radykalnych polskich reżyserów pragnących przebić szokujący efekt Klątwy – odegrać scenę fellatio z udziałem Adama Mickiewicza. Tak się jednak nie dzieje, a powód takiego postępowania odsłania się powoli w dalszych sekwencjach spektaklu.

(...)