Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

15 - 24/06/2018

fot. Maciej Zakrzewski
Galeriafot. Maciej Zakrzewski

O minusach improwizacji, tymczasowości wszystkiego, co zbudowane, uwikłaniu działań aktywistów w procesy i ryzyka miejskie, a także o przebiegu warsztatów zorganizowanych w Poznaniu na zaproszenie Fundacji Malta z Pepijnem Kennisem, koordynatorem brukselskiej grupy Toestand, rozmawia Maciej Frąckowiak.

Maciej Frąckowiak: Zacznijmy od Toestand. Opowiedz, proszę, czym się zajmujecie, ale też o nazwie – jest bardzo znacząca.

Pepijn Kennis: Tak! Toestand to organizacja, która istnieje od sześciu lat. Stworzyliśmy ją, by odnajdować i zarządzać przestrzeniami, w których można wyrazić siebie, swoje położenie czy stan psychiczny. Właśnie to znaczy „toestand” – sytuacja albo stan psychiczny. Jak w większości miast, tak i w Brukseli przestrzeń miejska jest utowarowiona, bardzo droga w użyciu czy wynajęciu. Bywa, że kiedy chcesz wydać przyjęcie, wynajem jest tak drogi, że twoich przyjaciół nie stać na bilety, więc nie mogą przyjść. Jest to trochę absurdalne. Jednocześnie jest dużo budynków, które stoją puste. Jak się szacuje, tylko w samej Brukseli jest około sześć i pół miliona metrów kwadratowych porzuconej przestrzeni. W Toestand staramy się oba te zjawiska połączyć – potrzebę spontanicznego działania z porzuconymi przestrzeniami.

Dlaczego te przestrzenie są porzucone? Odpowiedź mówi wiele o współczesnych miastach. Na przykład o tym, jak komplikująca się sytuacja prawna wpływa na życie miejskich przestrzeni.

Jest wiele powodów. Rzeczywiście, sporo jest przestrzeni, które mają skomplikowaną sytuację, czy to ze względów planistycznych, kwestii właścicielskich, czy sporów pojawiających się, gdy ludzie dziedziczą budynki. Bywa też, że budynki nie pasują do współczesnych użytków, jak to się dzieje w Brukseli w przypadku przestrzeni biurowych z lat 70. czy 80. – są to budynki, które są w niezłym stanie, ale ludzie rozglądający się za biurami szukają modnych, współczesnych przestrzeni i nie chcą wynajmować czegoś starszego. Czasem właściciele nie mają też środków na renowację lub nie ma już wystarczającego rynku na określony typ architektury, np. na pomieszczenia poprzemysłowe, zwłaszcza te opuszczone od jakiegoś czasu. Niekiedy powodem, dla którego budynek stoi pusty, jest też czysta spekulacja: ludzie posiadają jakiś budynek czy przestrzeń, ale nic z nimi nie robią, bo czekają, aż wzrośnie wartość tych nieruchomości lub na decyzję umożliwiającą rozbiórkę kilku istniejących budynków i postawienie w ich miejscu jednego większego.

Nazwa grupy brzmi też dobrze po angielsku, kojarzyć się może ze staniem na jednym palcu, a więc z chybotliwą pozycją, która dobrze streszcza niepewność ekonomiczną wielu miejskich przedsięwzięć – nawet te potężne mogą się z jakichś powodów nagle załamać, pozostawiając po sobie puste przestrzenie.

 O tak, odkryliśmy to w bardzo zabawnych okolicznościach. W Poznaniu korzystaliśmy z Instagrama jako metody warsztatowej. Prosiliśmy wszystkich uczestników, by odkrywając dane przestrzenie, udostępniali je w sieci z hasztagiem „Kopernika”. Kiedy byliśmy w drodze do Fundacji Malta, testowaliśmy też hasztag „Toestand” i zauważyliśmy, że wiele osób oznacza w ten sposób specyficzną pozycję w jodze, która polega na przykucaniu na palcach jednej nogi.

Przejdźmy do działań w Poznaniu. Żaden ze wspomnianych wcześniej powodów porzucania przestrzeni nie odnosił się do kontekstu, w jakim pracowaliście na osiedlu Kopernika. Choćby dlatego, że interwencje te działy się w przestrzeniach publicznych.

To, co robiliśmy w Poznaniu, opierało się na idei miasta do samodzielnego wykonania (Do-It-Yourself Urbanism). Zakłada ona, że mieszkańcy biorą tworzenie miasta we własne ręce. Dzieje się tak w odpowiedzi na to, że władze nic nie robią, nie mają takich możliwości, woli, albo po prostu znajdują się ludzie, którzy chcą ulepszyć okoliczną przestrzeń bez czekania na dodatkowe wsparcie czy przyzwolenie z góry. Oczywiście możesz zapytać: lepszą dla kogo? W trakcie warsztatów sporo dyskutowaliśmy także o tym – co zresztą stanowi małą krytykę wytwarzania miasta w formule DIY – a więc, że takie miasto tworzą ludzie dobrze wykształceni, w jakiś sposób uprzywilejowani, dzięki czemu mogą się w takie działania angażować: interweniować w przestrzeń publiczną – chociażby pomalować podłogę – bez strachu, że zostaną powstrzymani przez policję czy coś w tym rodzaju. Możesz też zapytać, czy skoro podobnymi interwencjami zajmują się określeni ludzie, to być może powstają one wyłącznie dla osób im podobnych. To istotne zagrożenie i właśnie dlatego w trakcie warsztatu mocno zwracaliśmy uwagę, by uczestnicy planowanie swoich akcji poprzedzali rozmową z mieszkańcami, którzy używają danej przestrzeni na co dzień, by zapytali ich, czy przysłowiowa ławka będzie tu pasować, a może mieszkańcy potrzebują raczej czegoś innego, albo jeszcze inaczej: może wolą, by wszystko pozostało, jak jest, bo właśnie tak im pasuje. Myślę, że był to ważny etap naszych działań.

Wróćmy do początku warsztatów. Zacząłeś opowiadać, że pierwszym zadaniem uczestników było fotografowanie obszarów podatnych na zmianę.

Najpierw zaprezentowaliśmy, czym jest Toestand, mniej więcej tak, jak to zrobiłem przed chwilą. Później zachęcaliśmy uczestników do udania się na osiedle Kopernika i fotografowania miejsc, o których sądzili, że da się je jakoś ulepszyć. Być może sami mieli na to pomysł, albo – jeszcze lepiej – rozmawiali z mieszkańcami, którzy im to zasugerowali. Na przykład: uczestnicy zauważyli, że sporo osób spacerowało z psami, zapytali więc, czy w okolicy mają wszystko, czego potrzeba do zabaw z psem, i postanowili, że może warto zbudować niewielki park z zabawowymi przeszkodami. Po tym wstępnym rozpoznaniu miejsc zebraliśmy się z biurze Malty, by przegadać zdjęcia i potencjał dla interwencji. Zrobiliśmy burzę mózgów, by pogłębić myślenie o projektach – zawsze najpierw staramy się je poszerzyć, poszukać dla nich odniesień, choćby szalonych, a potem znowu je zawężamy do pułapu realizowalności. Podzieliliśmy się na trzy grupy i każda z nich dokonała jednej lub dwóch interwencji w przestrzeń miejską.

Zdjęcia z warsztatów ujawniają też emancypacyjny potencjał skryty w nauce obsługi prostych narzędzi budowlanych, na co także poświęcaliście czas. Powiedz jednak, jakie to były interwencje? Skoncentrujmy się na tych, które najlepiej streszczają, o co chodzi w samodzielnej urbanistyce.

Wspominałem już o przeszkodach dla psów. Pracowaliśmy też nad obiektami, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Pierwszą z nich jest ta rzecz, na której wieszasz dywan, kiedy chcesz go oczyścić. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Jeden z takich trzepaków był popsuty. Uczestnicy podwiesili pod nim drewnianą deskę, która odbijała światło prawie jak lustro, dodali też głowę i nogi, tak by wszystko przypominało jakieś zwierzę. Zaraz obok naprawili ławkę – ostała się metalowa rama, ale nie było już na niej drewna. Uczestnicy dołożyli więc deski, ale w taki sposób, by obiekt ten mógł służyć także jako małe boisko do gry w piłkarzyki za pomocą kapsli od piwa. To dobra ilustracja tego, jak można łączyć swoje osobiste doświadczenia (wspomnienia o zabawie, w którą się kiedyś bawiło) z potrzebą dostrzeganą w środowisku (popsuta ławka). Nie chodzi tylko o naprawę, ale także zasugerowanie, że ten obiekt może być czymś innym, lub po prostu o zwrócenie uwagi na konieczność reperowania drobnej infrastruktury w okolicy.

(...) 

Cały wywiad dostępny jest na stronie internetowej Notesu Na 6 Tygodni

Warsztaty z belgijską grupą Toestand odbyły się w ramach 3. edycji Akademii Miasta.