Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

15 - 24/06/2018

fot. Maciej Zakrzewski
Galeriafot. Maciej Zakrzewski

Maciej Frąckowiak: Niedawno ukazała się Twoja książka „Miasto w działaniu”. Piszesz w niej o historii Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, ale robisz to tak, by jej losy mogły się okazać pouczające także dla osób, które walczą o lepszą jakość życia w polskich miastach współcześnie. Zacznijmy anegdotycznie: jak to się stało, że wrocławska badaczka kultury zainteresowała się tradycją warszawskiego budownictwa społecznego?

Magdaleną Matysek-Imielińska: Zainspirowałam się Zygmuntem Baumanem, który praktycznie w każdej chwili podkreślał, że czuje się intelektualnym wychowankiem Stanisława Ossowskiego i Juliana Hochfelda. Każdy socjolog wykształcony w Polsce wie, kim był Ossowski, o Hochfeldzie – mało lub nic. Zaczęłam trochę o nich czytać i zobaczyłam, że mieszkali na jednym osiedlu. Potem czytałam korespondencję Marii i Stanisława Ossowskich i zaskoczyło mnie, jak piszą o swoich sąsiadach, z którymi się spotykali i robili różne rzeczy; o osiedlu, w którym coś się sprawdziło, a coś innego nie zadziałało. Pomyślałam, że warto byłoby się zainteresować miejscem, w którym mieszkali. Co to za ulica, ta Krasińskiego? Dalej poszło już samo – literatura dotycząca Żoliborza jest dostępna, dobrze opracowana, zarówno etnograficznie, jak i historycznie. Mieszkanie czy najbliższe otoczenie to też dla mnie temat bardzo ciekawy, bo skupia w sobie dużo procesów miasto- i kulturotwórczych. U wspomnianych badaczy, którzy są jednocześnie bohaterami mojej książki, dochodzi jeszcze aspekt praxis, czyli testowania i urefleksyjniania sposobów zamieszkiwania. To byli socjolodzy, którzy sprawdzali, jak działają procesy miastotwórcze, a jednocześnie sami inicjowali działania na tym osiedlu. Wkrótce potem trafiłam na książkę Mariusza Czubaja o Żoliborzu jako miejskiej utopii i pomyślałam, że „utopia to to na pewno nie jest”.

Porównajmy ówczesne marzenia mieszkaniowe z obecnymi.

Kiedy zaczęłam opracowywać materiał, wszyscy mnie pytali: kogo może w ogóle obchodzić to, co się działo sto lat temu na peryferiach Europy, na jakimś Żoliborzu? Po co ten temat w ogóle ruszać? Tym bardziej że opracowali go już historycy. Pomyślałem, że zajmowanie się Żoliborzem ma właściwie sens dopiero dzisiaj, w każdym razie bardziej niż kilkadziesiąt lat temu. I to bez względu na to, czy patrzymy z perspektywy Europy Środkowowschodniej, czy Zachodniej. Przed drugą wojną światową mieliśmy okres bardzo dużego rozwoju budownictwa społecznego. Po wojnie idee te były kontynuowane w postaci tak zwanego państwa opiekuńczego i całej tradycji idei socjaldemokratycznej. Po 1989 roku w Polsce mamy do czynienia z transformacją, a na Zachodzie z thatcheryzmem i polityką Reagana, a więc powrotem do myśli liberalnej. To jest moment, w którym mieszkanie przestaje być dobrem, a staje się towarem. Od czterdziestu lat uczestniczymy w ryzykownej grze rynkowej, w której mieszkania są obszarem spekulacji, czego skutkiem jest między innymi wypychanie użytkowników miasta na peryferia, czyniąc z nich właściwie już nie mieszkańców, tylko użytkowników, a nawet konsumentów miasta, którzy mają coraz bardziej ograniczone możliwości dostępu do dóbr wspólnych, publicznie dostępnej przestrzeni do życia. I to był ten moment, w którym się upewniłam: „właśnie to samo działo się w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy bohaterowie mojej opowieści w odpowiedzi na głód mieszkaniowy i bierność mieszkańców podjęli ryzykowny, ale niesamowicie ciekawy eksperyment. Pomyślałam, że warto byłoby zobaczyć, o co tutaj chodzi – jakich argumentów i narzędzi używali”.

To ważna chwila w dyskusjach nad miastem: połączenie sposobu, w jaki myślimy o mieszkaniu nie tylko z kulturą, ale też z całą gamą problemów, przed którymi miasta stoją obecnie: deficyt zdolności do współdziałania, podmiotowości miejskiej.

To jest ten moment, kiedy w studiach miejskich do głosu dochodzą badacze, którzy odchodzą od koncepcji miasta jako przestrzeni zurbanizowanej na rzeczy myślenia o nim w kategoriach procesu, sposobu życia czy efemerycznej tkance działania miejskich podmiotów – indywidualnych mieszkańców i ich zbiorowych interesów. Z jednej strony mamy badaczy podobnych do Manuela Castellsa, którzy istoty miasta dopatrywali się w zbiorowej konsumpcji i dostępie do dóbr wspólnych (zieleni, służby zdrowia, sprawnego transportu). Z drugiej strony mamy współczesnych badaczy, którzy za Henrim Lefebvrem podkreślają prawo do miasta – chodzi nie tylko o możliwość korzystania z miejskich dóbr wspólnych, ale także ich współtworzenia. W tej drugiej perspektywie miasto nie jest zurbanizowaną przestrzenią kreowaną przez władze i decydentów, ale przede wszystkim obszarem, który tworzy się, przekształca i żyje dzięki miejskim podmiotom; jest po prostu przestrzenią tego działania, wypadkową różnych pomysłów, sposobów życia, korzystania z przedmiotów i przestrzeni.

(...)

Cały wywiad z Magdaleną Matysek-Imielińską można przeczytać na stronie internetowej Czasu Kultury.